czwartek, 12 września 2019

Nalewka z dzikiej róży z miodem

Przepisów na nalewkę z dzikiej róży jest co najmniej kilkadziesiąt. Do gustu przypadł mi jednak taki, który smak nalewki z dzikiej róży kojarzy z piernikiem. A tylko moją tajemnicą jest dodatkowy składnik, o którym kosztujący nalewki niekoniecznie musi wiedzieć a którego nie wymienia żaden przepis.

na stole stoi kieliszek nalewki w otoczeniu owocow dzikiej rozy
Fot. Fotolia.com

W oryginale przepis brzmiał:


  • 1 kg owoców dzikiej róży
  • 3/4 l spirytusu
  • 1/4 l wódki czystej
  • ¼ l brandy
  • 2 szklanki wody
  • 0,6 kg miodu (najlepszy jest akacjowy)
  • 2 goździki
  • 2 ziarna kardamonu
  • 2 cm laski cynamonu


Owoce dzikiej róży zbierałem w ubiegłym roku w górach Bialskich. Krzak rosnący z dala od drogi i siedzib ludzkich nie miał najpiękniejszych owoców. Nie były ani duże, ale super kolorowe. Widać natomiast było, że są dojrzałe i - mimo, ze wrzesień to był dopiero - były już lekko przemarznięte.

Zobacz też: Żenicha kresowa, czyli nalewka z dzikiej róży

Co pozmieniałem? Przede wszystkim okazało się, że nie mam kilograma owoców róży, lecz jedynie około 800 g. Po drugie uznałem, że 3/4 litra spirytusu to trochę za dużo - użyłem jedynie pół litra. Żeby zachować proporcje to zrezygnowałem z wody, ale wlałem też pół litra wódki.

Owoce dzikiej róży należy pozbawić zielonych końcówek. Czasem można się spotkać z opisem, że trzeba również pozbyć się pestek, ale to syzyfowa praca i nikomu niepotrzebna. Jeśli owoce nie są dostatecznie zmrożone przez naturę to można je odpowiednio schłodzić w zamrażalniku.

Owoce wsypałem do słoja i - postanowiłem od razu dodać miodu (niektóre przepisy mówią, że miód się dodaje dopiero po zlaniu nalewki). Żeby nie było problemów z jego rozpuszczeniem nieco go podgrzałem, by był rzadszy. Zalałem nim owoce, po czym dodałem wódki i spirytusu. Przyprawiłem. Zamknąłem. Ostawiłem.

Czytaj też: Nalewka z dzikiej róży z winem

Nalewka w takim stanie powinna stać dwa miesiące. Po tym okresie przelewamy ją do butelek i czekamy co najmniej dziewięć miesięcy. Wiele osób, które spróbowało tego trunku (wychodzi mocny i mocno rozgrzewający jest) przyznaje, że w smaku przypomina piernik. Zresztą składniki też piernik mogą przypominać.

Jedną z wielkich zalet tej nalewki jest to, że po zlaniu płynu można na bazie tych samych owoców wstawić kolejną porcję. I następną... Niektórzy jedne owoce zalewają na okrągło przez cały rok, dopóki nie zbiorą nowych.

I jeszcze jedno - słój z zalanymi owocami trzeba od czasu do czasu mieszać. Gdy podszedłem do naczynia w dzień po wstawieniu mikstury okazało się, że na wierzchu zebrał się biały osad. Uspokoiłem się, gdy zobaczyłem, że  jest to żadna nie wiadomo skąd biorąca się piana lecz... robaczki. To wyjaśniło dlaczego owoce nie były duże. Ale po filtracji w nalewce one się nie znalazły.

I to jest ten tajny składnik, którego próżno szukać w babcinych przepisach. Z kilku roczników, gdy przygotowywałem nalewkę właśnie z tego przepisu, ta z nastawu "białkowego" była najlepsza. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz